Każdy ma czasem swoje gorsze dni. Raz trwają krócej, raz dłużej, ale po jakimś czasie nadchodzi w końcu ich kres. Przychodzą chwile zwątpienia, bezwartościowości, czasami bywa tak, że czujemy się niepotrzebni i najchętniej wsiedlibyśmy w pierwszy lepszy pociąg, wyjechali i nigdy już nie wracali. Nie jeden raz już życie pokazało mi, że nie warto jest się załamywać, zaprzepaszczać swoich starań - wszystko w przyszłości wraca - każdy, najdrobniejszy krok do przodu zaprocentuje czymś dobrym w najmniej dla nas oczekiwanym momencie. Choćby ludzie naokoło byli przeciwko i rzucali kłody pod nogi, nie wierzyli i nie wspierali - nie można się poddawać. Choćby się nie udawało, pierwszy, drugi i pięćdziesiąty raz - nie można się poddawać. I choćbyśmy zaczynali powoli sami w siebie wątpić, gdyby wszystkie te czynniki zebrały się w kupę - nie można się poddawać!
Jestem sobie wdzięczna, za wszystko, czego dokonałam przez ostatni rok. Nie ukrywając musiałam przekroczyć kilka swoich barier, by było tak, jak jest - pozbyłam się wielu słabości i kompleksów. Jeszcze wiele ich mam, jak każdy człowiek, ale na pewno nie jest to aż taki ogrom jak jeszcze te 12 miesięcy temu. Czułam się ze sobą katastrofalnie, tkwiłam w punkcie "muszę coś zrobić, ale jeszcze nie wiem co i dlaczego". Z czasem to "MUSZĘ" zamieniło się w "CHCĘ", a "COŚ" w konkretne cele, które były podparte jakąś konkretną potrzebą, gdybanie i planowanie odeszło w niepamięć i zamieniło się w działanie.
Może i szło mi to jak krew z nosa, ale szło i to się dla mnie liczy. Jestem sobie wdzięczna i jestem z siebie dumna. Reszta mnie nie obchodzi, ważne, że ja sama ze sobą czuję się o wiele więcej warta.
Jeszcze rok temu leżałam na swojej super kanapie i pewnie się obżerałam ;D I nie, to był moment kiedy wcale się ze sobą dobrze nie czułam, w głębi serca pragnęłam by było mnie mniej, ale nie potrafiłam spiąć pośladków i się za to wziąć, bo gdy tylko myślałam, ile pracy mnie czeka, to przerażona rezygnowałam. I tak by to trwało i trwało pewnie, ale w końcu nastąpił dzień, w którym nastąpiło jakieś apogeum - jeśli mam być do bólu szczera to go nawet nie pamiętam, a znając życie było to wtedy gdy już nie mogłam wcisnąć mojego zacnego tyłka w żadne spodnie <3 Fakt faktem powoli, ale do przodu - pierw zaczęłam trochę dietować, ubyło mi 5kg. Ale później stwierdziłam, że dołączę do tego jakieś ćwiczenia i tak się to skończyło, że ważę teraz już prawie 13 kg mniej. A takiej wagi jeśli mam być już tak do końca szczera nie miałam od 10 lat.. Tak, to moja najniższa waga od czasów PODSTAWÓWKI <3 Możecie to sobie wyobrazić... A jeśli nie chcecie to w pełni Was rozumiem :'D. Całkiem inaczej się teraz czuję i wstecz patrzę tylko po to, by określić swój mały-duży sukces. Jeszcze trochę walki przede mną, ale 2/3 już za mną (na szczęście). I wiem, że gdyby nie mój upór - z którym właściwie różnie bywa, bo raz był, raz go nie było, ale gdy widziałam już chociaż 1kg więcej to się zabierałam za siebie z powrotem - to dalej byłabym tam, gdzie jeszcze rok temu - w łóżku z czekoladkami w rękach :D
Faktem jest, że aby zmienić swoje ciało, trzeba zmienić też swój światopogląd. Może i zaczynam małymi krokami, ale już teraz wiem, że przyszłość mi to wynagrodzi, mając za przykład swoją przeszłość zestawioną z teraźniejszością.
Wszystko idzie w dobrym kierunku. Mam wspaniałych przyjaciół, chłopaka, który kocha mnie całym sercem, rodzinę. Rok temu pisałam tu, że jestem całkowicie zagubiona, dziś jestem po prostu szczęśliwa i mogę to rzec z czystym sumieniem... :)
![]() |
| kiblowe, rozmazane i jeszcze sprzed dwóch miesiów :3 |

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj, i pamiętaj - szanujmy się;)