No więc,
(tak wiem, nie zaczynamy zdania od "no więc", głos polonistki wystarczająco wykrzyczał mi to w głowie, ale jakoś nie mogę ogarnąć tyłka, nie umiem i nigdy nie umiałam pisać wstępów, jakieś spaczenie intelektualne:P).
No więc od 4 lipca jestem licencjonowaną "panią socjolog". To brzmi dziwnie, i poważnie, wydaje mi się, że na tyle poważnie, że aż do mnie nie pasuje, dlatego drażni mnie, gdy ktoś tak do mnie mówi, ale bardzo lubię fakt, iż jednak udało mi się wybronić i jestem przyszłą nadzieją sieci McDonald's ♥ A tak serio to jest jednak jakiś zakończony etap życia i mimo wszystko w pewien sposób cieszy. Idąc na studia obrałam sobie za cel, by zrobić minimum ten stopień licencjata, tak więc można rzec - osiągnęłam to, co chciałam, ale na tym nie poprzestanę, idę dalej, tak samo, jak większość mojego zdolnego roku. :)
Jak sobie pomyślę, że jeszcze pisząc tu te parę miesięcy temu nie miałam nawet pierwszego rozdziału pracy i bałam się tego, jak to będzie wyglądać, czy zdam, czy nie.. W tak krótkim czasie zmieniło się tyle rzeczy, że nie idzie tego normalnie ogarnąć rozumem. Ale tak już mam, wszystko zostawiam na ostatnią chwilę, a potem wielkie bum, panika i wielkie nakłady niekończącej się weny pod presją czasu :D Mój optymizm czasem jednak płata mi figle i działa zbyt mocno, przez co napisałam swoją wyjechaną w kosmos pracę w zaledwie tydzień (zbierając do kupy wszystkie dni, w których coś robiłam, i w trakcie których i tak znalazłam jeszcze czas na obijanie, bo "przecież ja ze wszystkim zdążę" - i się nie myliłam:P).
W międzyczasie zdążyłam też poprawić maturę i dostać się na psychologię - kierunek, o którym marzyłam odkąd tylko pamiętam, a nie udało mi się to wcześniej. Jak już kiedyś stwierdziłam - na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno. Za dwa lata, po skończeniu socjologicznej magisterki, będę mogła zacząć szukać pracy i kontynuować sobie spokojnie tę psychologię. W końcu będę się uczyć i zajmować tym, co mnie kręci naprawdę i do czego znajdę jakiekolwiek chęci.
Chcieć to móc, wiem, że sobie poradzę, może nie będzie to najłatwiejsze, ale - "kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje", prawda? ;D Złota zasada, której warto się trzymać. Wystarczy uwierzyć w swoje możliwości, zacząć coś robić, by zdobyć to, czego się pragnie i można to mieć, bo mimo, że myślenie ma naprawdę magiczną moc to bez działań nic nie da i nie ma się co łudzić ;D
Warto próbować choćby dlatego, że dążenie do osiągnięcia celu jest całkiem dobrą zabawą, i szczerze powiedziawszy sprawia o wiele więcej radochy niż samo marzenia spełnienie ;D
Dziś minęło 7 miesięcy mojego związku i z dumą mogę powiedzieć, że z dnia na dzień jestem zakochana coraz mocniej, a relacja ta daje mi multum radości i mimo wcześniejszego strachu, że mogę stracić przyjaciela, stwierdzam tylko jedno... warto było zaryzykować! Nigdy nie byłam niczego bardziej pewna, niż tego, że chcę z Nim być. ♥ Czasem wpadnie jakaś mała kłótnia, bo wiadomo, idealnie nie jest, ale o dziwo te małe kłótnie nas wzmacniają, a nie rozdzielają, dzięki Bogu. Całe życie czekałam na kogoś takiego, a on był tuż pod moim nosem, nie ma to jak się opamiętać w ostatniej chwili ;D Gdzie mój mózg ;D
I tym radosnym akcentem żegnam się z Wami pewnie na kolejne sto miesięcy, haha!
Apel do mojej Nadii: Pamiętaj Stara, jesteś silną laską, wierzę w Ciebie! :* ♥
![]() |
| Cześć Bambus ♥ , cześć Tibijczyku. ♥ |

Cieszę się, że Twoje marzenie się spełniło :) Tak jak kiedyś wspomniałam, jak o czymś marzysz to za tym idź. A masz zadatki na psychologa.
OdpowiedzUsuńPoza tym szczęścia Wam, mam nadzieję że będziecie do końca za sobą, a nie przeciwko sobie (choć kłótnie od czasu do czasu są normalne i nie da się ich uniknąć). I tego Wam życzę- żebyście byli wzajemnie ostoją :)
I dzięki, wiele Tobie Paula zawdzięczam :* Mam nadzieję, że dam radę ogarnąć mój życiowy bajzel. Jeszcze raz dzięki za słowa wsparcia oraz obecność :)